przemierzajac odlegle krainy plaszczyzny lumpeksowej ojczyzny dochodze do bardzo skomplikowanych refleksji. choc, moze nie tak skomplikowanych zeby nie dalo sie wyjasnic. po pierwsze. czuje tam bliskosc mych (choc 'mych' w tym kontekscie to pojecie wzgledne, bo gdziez, by tam taka garbata byla 'moja'. a fe!) nauczycieli. chodzi mianowicie oto, iz obserwujac codziennie sweterki babki od sztuki, lub zabociki szanownej pani fizyczki, no i w koncu powalajace zwiewnnoscia i powabnoscia, tkaniny opasajace niemale gabaryty usteczek historii (niczym w rubensowskiej krainie, uwierzcie), wreszcie znalazlam dla tych wynalazkow miejsce -lumpeks. bo ktozby, mogl wymyslec cos tak zajebistego jak babelki na mocherowym sweterku (tutaj, powracamy do pani od sztuki) i bynajmniej to powalajacy fakt, iz przedstawicielka, tak smakowitej plaszczyzny kulturalnej nosi cos takiego (chcialoby sie krzyknac oh! my god!). nie, zebym sie czepiala, bo pani sztukmistrzka, naprawde nalezy do tych bardziej kumatych zwyrodnialcow systemu edukacyjnego. no ale to powalający fakt, ze pan chopin i caravaggio pozwala jej odziewac się przed lustrem codziennie w podobne kreacje (! ! !), z piekla rodem. taka plaga gustownej nedzy mnie przygnebia i bawi na przemian. kazdy z poszczegolnych odchylow, ma przeciez za soba studia, magistry, przygody i cale zycie, i chcialoby sie rzec, iz z malpy nie zrobisz czlowieka... moja szkola, a przynajmniej jej 'pedagogiczna' czesc nie obfituje w przyzwoite kiermany. ci, co wstawiaja paly do dziennikow sa poubierani jak karykaturalne menele spod sklepu. wlasciwie, to nawet mozna by sie pokusic na 'zule'. albo 'zuliety', bo plec piekna przewaza. ja naprawde wysiadam, jak pani polonistka raczy mnie rubinowym golfem, z naburaczonymi cekinami skrzetnie ukladajacymi sie w slowo 'red', kiedy to ktos wklada dzinsowa spodnice i kurtke a do tego niebieskie trapery. kiedy to ktos spodnie, takie ewidentnie z bazaru maja sie zgrac z polarem i czarna torebka ze skory z plastiku. och! ach! fuj! skreca mi kiszki na mysl o tych okropnosciach ktore, w mojej wysoce wysublimowanej szkole, wszystkie razem wedruja do jednego kotla, by sie tam mietosic, parowac i dusic na ksztalt 'pokoju nauczycielskiego'. w sumie, jadac po majtach wszystkim, trzeba tez urzeczywistnic kreacje moich rowiesnieczek (i teraz pedzi po moim mozgu haslo, iz czescia mojego pokolenia sie nie czuje). mianowicie, odcienie pomaranczy-od tych slonecznych, po te radarowe-zmieszane z metalicznymi dodatkami i jeszcze to wszystko smarujac mdlacymi pastelami przyprawia mnie o chec przybrania pozy 'siedzi nimfa na kamieniu i rzyga'. to wszystko wyglada mi na kanapke, ktora, smarujac, ktos nie zwracal uwagi na napisy na sloikach, brawurowo mieszajac musztarde z marmolada. dodajac do siebie watek pierwszy (tutaj mamy miejsce na naszych ukochanych nauczycielkow, ktorzy wczoraj, jak co roku mogli wpierdalac czekoladki w wannie posypujac sie platkami kwiatkow) i watek drugi ( w tym miejscu, zas oddaje hold moim olciom, iwonciom, aneciom, magdusiom i innym slodkim pokemonom, probujacych wkrasc sie na plaszczyzny zajebistosci targiem proznosci -rym niezamierzony) mozna dojsc do prostych wnioskow. chuj wam w dupe? nie, to nie ta bajka, dzisiaj, nie bede przeklinac, dzisiaj, sobie po prostu pouzywam, na waszej nieboskiej przyszlosci plawiacej sie u boku tlustego niemytego frajera, ktory dzis jest ziomem, a za dziesiec lat bedzie sie drapal po jajach ogladajac 'benny hilla', i myslal ze 'kiepscy' to underground. a teraz na zakonczenie smiech szalonego doktorka. ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha