Najnowsze wpisy, strona 9


maj 26 2004 lyzeczka
Komentarze: 4

moj dziadek jest w rodzinnym gronie uznawany za ekstrawaganckiego starego ramola. cala spolecznosc tej samej krwi co ja widzi w nim jedynie sprzeczny element z rzeczywistoscia, pod innym znanym terminem- marudzenie. chodzi o to ze jak jest jakis problem to dziadek zawsze ma swoje alternatywy troche sprzeczne z kodeksem rutynowca i dlatego dyskwalfikuja go ze wspolnego rozpatrywania zamontowania zarowki w nowo nabytej lampie. i nie zgadzam sie. nie chodzi mi o to, ze dziadek faktycznie raz wymyslil zeby rozpierdolic w drobny mak sciane stodoly zeby zamontowac halogen a potem zamurowac owa dziure, i moze to byl ewidentnie niedorzeczny pomysl, tym bardziej, ze korzystanie z drabiny nie boli. jednakze respekt jaki dzierze do tego ziomala przekracza granice zdrowego rozsadku. jest troche przygluchy. pali papierosy w ilosciach przemyslowych. pewnie ma plantacje komorek rakotworczych w plucach od tego dymska. ale szalenie bezinteresowny styl bycia jest nie do zniesienia przez przecietniaczkow.

dziadek miesza lyzeczka herbate. lyzeczka obija sie o sciany szklanki zupelnie we frywolnym stylu. ta sila kierowana z dloni dziadka do lyzeczki jest uosobieniem tego jak reaguje na kpiny. to jest jego sila. wszyscy wokol maja ochote wyrwac mu z reki te lyzeczke i zamieszac mu nia w gardle, powiedziec 'ciszej sukinsynu zlosliwy! ogladam tv!', a on jak by nigdy nic obija lyzeczka o te szklanke. i przypomina mi sie clint estwood w tych swoich filmikach kiedy zgrywal policjanta-renegata, albo ...no wiecie kolesia ktoremu pala nie wymieka. i moj dziadek wlasnie w tej chwili daje popis takiego kowbojstwa, tej nieustraszonej walki z glupota szarzaczkow. patrzy na stol. pewnie sledzi wymyslne fantazje hafciarek z koniakowa. a wszyscy wokol czerwienieja. a on miesza sobie dalej. a ja na niego patrze. a ja chce byc taka jak on.

ania_zet : :
maj 25 2004 numerpierwszy
Komentarze: 1

pierwszy numer to dlonie i stopy. moje dlonie. w ogole nie kobiece, ale nie zeby bylo ze mam lapska drwala z australii albo serdelkowate parowy. po prostu sa przedziwne. duze. dlugie palce. ponoc szczuple. ponoc sa 'fortepianowe'. jak mowia tani poklepywacze i zoltodzioby w 'fortepianowych' sprawach. napewno sa piekne w calym tym swoim dziwnym usposobieniu. patrze na nie codziennie. jak ich sciegna wyciskaja z siebie energie aby zasznurowac buty, zapchac widelcem proznosc w mojej gebie, jak pisza sobie bazgroly wazniejsze i mniej wazne, jak te palce ponoc niby fortepianowe, ale moze bardziej hydrauliczne w swojej dlugosci sprytnie omijaja potyczki, jak poruszaja swoja wlasnoscia, przynaleznoscia miesni, i to jest takie wciagajace. i juz nie moge. ide po ulicy. opuszczona glowa bo patrze na niewidoczna prace stopy. bo te bezczelne buty caly czas chca grubiansko sie wtrychnac w tozsamosc moich stop i je unieruchomic kazac patrzec wylacznie na siebie. alez sa bezczelne. te wszystkie paseczki, koraliczki, koleczka, wyciecia, wciecia, dziurki, to wszystko aby jak najszybciej wepchnac stope w opary wszechobecnej ciasnoty i potu i zajac sie kokietowaniem asfaltu po ktorym sie poruszam. a moja stopa biedna pracuje tam w srodku, a te wredne buty z plastiku i innych odpadow komunalnych zatruwaja mi psychike. toksyczne zbuje. i nie mam juz sily isc dalej. tocze walke ze swoim umyslem aby sie zwalic na te trawke tuz obok i odpoczac. pozwolic drapac sie lewej dloni po lokciu jej prawej blizniaczki, rozsznurowac buty i wrzucic je pod samochod. zataczam sie coraz bardziej. a te buciory pracuja i pracuja, nie daja za wygrana, chca mi wcisnac drzazge w te czesc umyslu ktora produkuje w tej chwili te brednie. najchetniej zrobily by ze mnie sztywna mumie i powielaly by swoje wdzieki w calej swojej okazalosci na MOIM ciele. ale dosc. godze sie na te walke. tak za kazdym razem, cale zycie, codziennie, i te dlonie z ta swoja energia malych robali ktore mrowia sie i musza wiercic swe dobytki fizyczne. poddaje sie czasem. troche to jest niebezpieczne, kiedy z geby wisi mi dyndajacy farfocel piany z pasty do zebow i moich enzymow slinowych, reszta biegnie do gardla, z geby zwisa bezwladnie szczoteczka, a moje oczy wedruja w gore i dol pociagajac za lewa dlonia gdy drapie lokiec swej prawej blizniaczki. i swidruja te palce hydrauliczne czy fortepianowe, nie wazne, tak musza. przez pietnascie lat dotychczas i jeszcze wiele przede mna. caly czas. nie wiem juz nic. mimo kompleksow starannie poukladanych w mount everest i innych aspektow mojej niereprezentatywnej cielesnosci dlonie i stopy nadaja temu bajzlu ladu i skladu. sklejaja ta breje w try miga i rozwalaja ze smakowitej calosci w strzepy tak jak w tej histori z trawka i swedzeniem. te dlonie ni kobiece ni meskie, sa takie moje i te giry dlugie i wychudle swedzace do jalowego ruszania. to chyba jest takie piekne. to sa vipy mojej cielesnej wartosci...

ania_zet : :
maj 25 2004 bedzie jeszcze ciag dalszy
Komentarze: 1

mam metr siedemdziesiat piec wzrostu. moze sie machnelam o dwa centymetry w te lub w te strone. nie wazne. to duzo. pieprzone metr siedemdziesiat piec a i tak mam wrazenie ze to jakies dziesiec metrow za duzo. moglabym byc taka przecietna blonynka z malym tylkiem i przecietnym wzroscie o przecietnym spojrzeniu o przecietnym umysle i przecietna szufladka. nie...ja jestem metr siedemdziesiat piec frustracji, radosci z malych rzeczy, pasji, majestatycznosci i jeszcze takie tam.

  

ania_zet : :
maj 21 2004 szlugi
Komentarze: 0

pierwsza fajka. po za udanym zaciaganiem, paru pilocikach, poczucia ze mam ochote puscic pawia moja egzystencja menelicy brnie do przodu. w dalszym ciagu nie wiem czy to jest dobry sport czy zly. nie wiem nic co dotyczylo by mojej dalszej ewolucji jebanej palaczki. ach zapomnialam, mam jeszcze pierdolona satysfakcje polegajaca na podbudowaniu wlasnego ego, teraz to dopiero mam jaja i tego typu zajebiste ambicje. moj organizm jest tak slaby ze po dwoch fajkach chcialo mi sie polozyc i wepchnac sobie do gardla wielki korek (bo publiczne zyganie/rzyganie jakos nie jest wyjatkowo kobiece). nic mnie nie obchodzi ze teraz sie okaze ze jestem cieniara, mozecie sobie mowic i myslec. teraz mam na uwadze tylko to ze moje zycie podzieli sie na dwa okresy: przed fajczeniem i po jaraniu. zajebiscie. a teraz czas na wywietrzenie czaszki w oknie i snuciu perspektyw co do nastepnych fajczanych wypadow. mam na swoje usprawiedliwienie ze nic nie jadlam od rana, wiec oscentacyjne jaranie na pusty zoladek o czternastej godzinie to byc moze nie byl najlepszy pomysl jaki wykielbasil moj czternastoletni lekko zwichniety umysl.ale to tylko takie usprawiedliwienie, bo status cieniary nie jest frasobliwym poczuciem. a no i w czerwcu bedzie pietnastoletni lekko zwichniety umysl. jaka ja jestem pusciutka.

"odpal lolka, niech dym zapelni proznie. dym to moj czas na dzisiejsze popoludnie" - adam ostrowski

ania_zet : :
maj 19 2004 fikcja
Komentarze: 1

"ania!". slysze, i cos sie przewraca, nie jakies bezduszne motylki w brzuchu, nie jakies powody do pocenia sie, zadnych objawow ktore sa objawami "zauroczenia"- nie miewam takich stanow. odwracam glowe i w ciagu tych stu osiemdziesieciu stopniach moja cala gestykulacja jest z najwyzszym honorem. on potrzasa reka w ktorej znajduje sie butelka po 'kubusiu'. w niej przezroczysty plyn. butelka napelniona do polowy. a w tej polowie, polowa 'zawiszy' i polowa 'bols'. mieszanka czterdziestoprocentowa. wystarczy zeby twoje czerwone krwinki oszalaly, neurony otumanialy, zmysl rownowagi zostal zatracony w mniejszym lub wiekszym stopniu. i mysle. i patrze. i on jest taki piekny. duze oczy, dlugie rzesy, rozlegle brwi, duza glowa, delikatne dlonie, watla klatka piersiowa. jego z a p a c h. dusza. i jego filozofia wylewajaca sie znad tych oparow cielesnosci, ta cala piekna majestatyczna otoczka to tylko pretekst aby nie byc mu dluzna. wydobywam znad usmiechu szczerego mojego ktory gleboko go lechta po umysle, daje nim wiele do zrozumienia, i mowie "kusisz czy chwalisz?". wie. wiem. to jest flirt. "kusze!". nie bylo innej odpowiedzi. musiala byc ta. w calej swojej pieknej powierzchownosci nie jest az tak prozny zeby chwalic. to jest czynnosc dla innych. dla wszystkich innych na calym swiecie. ale my mamy swoj swiat. to jest wlasnie on. swiat kuszenia. "a co jak skusisz?". i usmiech. rozplywajacy jego usmiech na jego twarzy. jego usta sa niewyobrazalnie dlugie w tym usmiechu i to jest tak blogie uczucie. dawanie takiego usmiechu jest dla niego intymne. a dla mnie odbieranie tego usmiechu to takie podniecenie, taka niewymowna przyjemnosc. i nie bylo calowania. nie bylo macania. byly oczy. nie bylo milosci, a jesli byla to na najwyzszym poziomie. byla to milosc moralna. nie jakies bzdetne nie nie warte spacerki za raczke, nie jakies kiczowate obrzedy zeby 'uczcic uczucie'. nic z tego. powtarzam: to nie ten swiat. nasze umilowanie jest w zupelnie innym wymiarze. to jest milosc umyslow. milosc ducha. najwyzszy poziom szczescia.

ania_zet : :